Wstrzymywanie planowych zabiegów w szpitalach to ekonomiczny absurd. Zamrożony blok operacyjny kosztuje tyle samo, co działający … tylko nie leczy

REKLAMA
REKLAMA
Zawieszanie planowych zabiegów ma być sposobem na „oszczędności” w szpitalach. W rzeczywistości to finansowa i medyczna pułapka: pacjenci wracają później na SOR w gorszym stanie, koszty rosną, a zaufanie do systemu znika. Szpital nie jest urzędem — nie może „zawiesić przyjmowania interesantów” - pisze adwokat Grzegorz Prigan.
- „Mądrzy w czasach dobrobytu szykują się na kryzys, bo wiedzą, że los bywa zmienny.” (inspirowane Koheletem i Konfucjuszem)
- Błędna logika oszczędzania
- Ocena efektywności procesowej i kosztowej – pierwszy krok na drodze racjonalności
- Polityczne milczenie i ekonomiczna ślepota
- Dyrektor szpitala – menedżer, nie zakładnik
- Lekarze klasy mistrzów świata
- Puenta: rozsądek wraca na salę operacyjną
„Mądrzy w czasach dobrobytu szykują się na kryzys, bo wiedzą, że los bywa zmienny.” (inspirowane Koheletem i Konfucjuszem)
Wstrzymywanie planowych zabiegów zawsze brzmi racjonalnie – zwłaszcza w ministerialnych komunikatach. To przecież „tymczasowe działanie naprawcze”, „reorganizacja” albo „zabezpieczenie płynności”. Problem w tym, że pacjenta nie da się zaparkować jak samochodu w garażu, a zdrowia nie da się zawiesić w czasie.
W praktyce to decyzje, które zamiast stabilizować system, rozmontowują jego fundament – zaufanie, ciągłość leczenia i przewidywalność.
Od lat w Polsce funkcjonuje mit, że szpitale publiczne nie muszą działać jak przedsiębiorstwa. Nie muszą się bilansować, nie muszą analizować kosztów, bo „od tego jest państwo”.
Tymczasem w realnym świecie brak planowania i rezerw finansowych nie jest przejawem zaufania do państwa – to zaproszenie do kryzysu. Dziś ten kryzys już stoi w drzwiach.
REKLAMA
REKLAMA
Błędna logika oszczędzania
Decyzje o wstrzymaniu planowych zabiegów podejmowane są najczęściej z przyczyn ekonomicznych. Paradoks polega na tym, że w sektorze zdrowia oszczędzanie na leczeniu prawie zawsze kończy się… wyższym rachunkiem.
Wystarczy spojrzeć na mechanizm: pacjent, który dziś nie zostanie zoperowany planowo, za kilka miesięcy wróci – ale już na SOR, w gorszym stanie, z powikłaniami, z większym ryzykiem.
Każdy lekarz oddziału ratunkowego to widzi: choroby nie czekają na decyzje księgowych.
Z perspektywy ekonomicznej to absurd – zapłacimy więcej, tylko później i w dramatyczniejszych okolicznościach.
To nie są teoretyczne rozważania. Każdy dyrektor szpitala wie, że odłożony zabieg ortopedyczny kończy się często złamaniem, a niewykonana planowa kardiologia – hospitalizacją w trybie ostrym.
Odroczenie planowych zabiegów nie usuwa potrzeby, ono ją mnoży.
Ocena efektywności procesowej i kosztowej – pierwszy krok na drodze racjonalności
Problem w tym, że w wielu placówkach decyzje o „oszczędnościach” podejmowane są bez podstawowej wiedzy o strukturze kosztów.
Nie rozróżnia się, które wydatki są stałe – a więc nieuniknione – a które można elastycznie korygować.
Tymczasem w przeciętnym szpitalu wojewódzkim, który generuje rocznie około 300 milionów złotych przychodów i zatrudnia ponad tysiąc osób, koszty stałe stanowią często 70–80 procent budżetu.
Ograniczenie liczby pacjentów nie przynosi więc proporcjonalnych oszczędności. Przeciwnie – zamrożony blok operacyjny kosztuje tyle samo, co działający, tylko nie leczy.
Dlatego ocena efektywności procesowej i kosztowej przeprowadzona przez właściciela szpitala – a nie przez ministerstwo – nie jest formalnością, lecz podstawowym narzędziem przetrwania.
Nie można czekać, aż resort nakaże lub „pozwoli”. Właściciel, czy to marszałek województwa, czy prezydent miasta, musi wiedzieć, jak funkcjonuje jego jednostka.
To nie akt odwagi, tylko rozsądku – jak codzienne zjedzenie śniadania. Bez tego system nie ma siły, żeby działać.
Polityczne milczenie i ekonomiczna ślepota
Ministerstwo Zdrowia ogłasza deficyt – czternaście miliardów złotych, z czego cztery znaleziono „na szybko”, by utrzymać płynność. Resort tłumaczy, że przesunięcia zabiegów planowych są uzasadnione „racjonalizacją”. Ale to nie minister ponosi konsekwencje, gdy pacjent traci zdrowie, tylko dyrektor i samorząd.
Polityczny komunikat nie jest strategią zarządzania – to forma zrzucenia odpowiedzialności. Właściciel szpitala nie może działać na ślepo. Musi liczyć, analizować i podejmować decyzje oparte na danych, a nie na emocjach z konferencji prasowej.
Bo zdrowie lokalnej społeczności nie jest rubryką w Excelu ministerstwa.
REKLAMA
Dyrektor szpitala – menedżer, nie zakładnik
Szpital wojewódzki to dziś organizm wielkości średniego przedsiębiorstwa – setki milionów złotych przychodów, tysiąc pracowników, dziesiątki tysięcy pacjentów. Taką instytucję trzeba prowadzić jak firmę, ale z misją publiczną. Nie da się tego zrobić bez stabilnego zarządzania.
Tymczasem dyrektorzy w wielu miejscach żyją w kadencyjnym zawieszeniu – nigdy nie wiedzą, czy kolejna zmiana w sejmiku nie oznacza ich odwołania.
Jak w takich warunkach planować inwestycje, modernizacje czy strategię leczenia?
Dlatego system wymaga profesjonalizacji funkcji dyrektorskiej: kontraktów kilkuletnich, trudnych do przerwania, z częścią zmienną uzależnioną od wyników i efektywności.
Nie od liczby cięć, lecz od jakości i stabilności funkcjonowania. Wtedy do systemu przyjdą ludzie, którzy potrafią zarządzać dużymi organizacjami – nie politycy, tylko menedżerowie. To jest prawdziwa reforma, nie kolejne okólniki z ministerstwa.
Lekarze klasy mistrzów świata
W tej dyskusji pojawia się jeszcze inny, niepokojący wątek. Zamiast wzmacniać najlepszych lekarzy, publiczna debata próbuje ich zawstydzać.
Politycy grzmią, że „jeden z lekarzy zarobił za dużo”. Tylko nikt nie mówi, że ten lekarz wykonał rekordową liczbę zabiegów, uratował setki pacjentów i wyprowadził oddział na plus. To był jego efekt skali – jak Ronaldo czy Messi, który strzela gole nie dlatego, że gra dłużej, ale że gra lepiej. System, który karze takich ludzi, równając w dół, produkuje przeciętność.
Zamiast cieszyć się, że mamy światowej klasy operatorów, zaczynamy ich gonić za sukces.
Jeśli ktoś potrafi w publicznym szpitalu wykonywać więcej i lepiej niż inni, to nie jest problem – to skarb. To dobro narodowe i lokalne, które trzeba chronić.
Puenta: rozsądek wraca na salę operacyjną
Kryzys finansowy nie może być wymówką do paraliżu leczenia. Szpital to nie urząd, który może „zawiesić przyjmowanie interesantów”. Tu każde odroczenie ma wymiar ludzki, moralny i ekonomiczny.
Dlatego właściciele placówek muszą działać samodzielnie, oceniać efektywność, planować i rozliczać dyrektorów nie z politycznych gestów, lecz z realnych efektów.
System zdrowia nie potrzebuje nowych haseł, tylko starej, prostej cnoty – zdrowego rozsądku. Bo jeśli rozsądek na dobre zniknie z sali operacyjnej, nie pomoże już żaden komunikat prasowy.
Zostaną tylko rachunki, dłonie lekarzy i pacjenci, którzy nie mogą czekać na decyzję z centrali.
Grzegorz Prigan, adwokat
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
REKLAMA