Twierdza Wrocław bez tarczy. Jak miasto stało się bazą NATO, ale nikt nie pomyślał o ludziach

REKLAMA
REKLAMA
Historia zna już jedno hasło: Festung Breslau - twierdza Wrocław, miasto zamienione w punkt oporu bez oglądania się na los cywilów. Dziś nie ma wojny i nikt nie buduje barykad na ulicach, ale w dziwnie znajomy sposób Wrocław znowu staje się twierdzą. Tym razem logistyczną bazą NATO. Różnica jest taka, że dziś mieliśmy czas, aby pomyśleć o bezpieczeństwie mieszkańców. I nie zrobiliśmy z tym nic.
- Twierdza Wrocław 2.0 - tylko bez tarczy
- Baza NATO na kredyt zaufania mieszkańców
- Miasto bez kolei, aglomeracja bez decyzji
- Dwa wnioski do KPRM
- Strategia to nie slajd. to odwaga, żeby dokończyć zdanie
- Skoro elity milczą, to my jesteśmy gotowi mówić
Twierdza Wrocław 2.0 - tylko bez tarczy
Od kilku miesięcy w oficjalnym języku funkcjonuje nowa opowieść o Wrocławiu: "druga Jasionka", "kluczowa baza logistyczna NATO", "miliardowe inwestycje w lotnisko".
Za tymi hasłami stoi bardzo konkretna decyzja: lotnisko wojskowo-cywilne w Strachowicach ma pełnić jedną z najważniejszych ról w systemie transportu wojsk sojuszniczych w tej części Europy.
W praktyce oznacza to, że:
- przystosowuje się lotnisko do przyjmowania największych samolotów transportowych,
- buduje się nowe płyty postojowe, drogi kołowania, strefy techniczne,
- odtwarza się i wzmacnia linię kolejową na lotnisko - dla wojska,
- cała infrastruktura wpięta zostaje w plany NATO na wypadek realnego konfliktu.
Wojsku i państwu trudno odmówić logiki: po doświadczeniach wojny w Ukrainie trzeba mieć więcej niż jeden Rzeszów.
Problem zaczyna się wtedy, gdy spojrzymy na to nie z perspektywy sztabu, tylko z perspektywy mieszkańca. Bo z militarnego punktu widzenia Wrocław staje się znów twierdzą: Twierdzą Wrocław - węzłem, którego nie można pominąć.
Z punktu widzenia cywilnego staje się twierdzą w innym sensie: miastem otoczonym autostradami i drogami ekspresowymi, z permanentnymi korkami, bez szybkiej kolei miejskiej, bez spójnej struktury zarządzania aglomeracją, za to z bazą NATO pod bokiem.
Jest w tym pewien paradoks, który trudno przełknąć:
- dla wojska będzie kolej na lotnisko,
- dla Wrocławia w 2025 r. wciąż nie ma zwykłego połączenia kolejowego między lotniskiem a dworcem głównym.
Jeśli to jest efekt "twardych negocjacji" w imieniu miasta, to trudno oprzeć się wrażeniu, że twardość skończyła się na uściskach dłoni i wspólnych zdjęciach.
REKLAMA
REKLAMA
Baza NATO na kredyt zaufania mieszkańców
Port Lotniczy Wrocław to nie jest abstrakcyjna "instytucja państwowa z Warszawy". To spółka, w której:
- największym udziałowcem jest miasto Wrocław,
- duży pakiet ma samorząd województwa,
- mniejszościowym udziałowcem jest spółka Skarbu Państwa.
Bez zgody władz Wrocławia, bez zgody samorządu regionu, ten projekt w obecnym kształcie by nie powstał. To znaczy, że miasto - w imieniu swoich mieszkańców - wzięło udział w decyzji, która stawia je w pierwszym szeregu w razie konfliktu.
Gdyby uprawiać politykę strategiczną, a nie tylko operacyjną, wyglądałoby to tak:
- państwo mówi wprost: "potrzebujemy Wrocławia jako bazy NATO, to jest racja stanu",
- miasto odpowiada: "rozumiemy, ale stawiamy warunki: tarcza dla mieszkańców, szybka kolej miejska, poszerzone granice, pakiet przemysłowy i uczelniany, realne wzmocnienie bazy podatkowej",
- dopiero wtedy pada wspólne "tak", a za nim idzie wspólna narracja.
Zamiast tego mamy coś innego: milczenie na temat ceny. Tak jakby to była tylko inwestycja "w lotnisko", a nie zmiana roli całego miasta.
Tymczasem rachunek jest do bólu konkretny:
- Wrocław realnie obsługuje około miliona użytkowników (mieszkańcy miasta, gmin ościennych, dojeżdżający do pracy i nauki),
- budżet miasta opiera się na mniej więcej pół milionie podatników PIT, którzy rozliczają się tutaj,
- ci sami ludzie mają teraz, oprócz wszystkiego, utrzymać rolę miasta-bazy, w tym infrastrukturę bezpieczeństwa cywilnego, która zwyczajnie nie powstała.
Państwo podjęło strategiczną decyzję o roli Wrocławia w systemie NATO. Miasto zgodziło się, ale nie wynegocjowało strategicznego pakietu dla tych, którzy tu żyją.
Miasto bez kolei, aglomeracja bez decyzji
Bezpieczeństwo nie składa się z wielkich słów, tylko z drobnych, technicznych odpowiedzi na bardzo proste pytania. Na przykład: jak ewakuować setki tysięcy ludzi, jeśli coś pójdzie nie tak?
Dzisiaj Wrocław i jego okolice są zorganizowane tak:
- w granicach administracyjnych miasta mamy ponad 800 tys. mieszkańców,
- wokół - gminy ościenne: Długołęka, Kobierzyce, Miękinia, Kąty Wrocławskie, Siechnice, Oborniki Śląskie i kolejne,
- ludzie z tych miejscowości codziennie wjeżdżają do Wrocławia do pracy, szkół, szpitali,
- drogi są już dziś zakorkowane w zwykły dzień roboczy.
Teraz dodajmy do tego scenariusza poważne zagrożenie. Lotnisko staje się celem, miasto - obszarem ryzyka. Trzeba:
- wyprowadzić ludzi z części miasta,
- dotrzeć do szpitali,
- zorganizować miejsca schronienia,
- podjąć szybkie decyzje o tym, co z ruchem na autostradach i drogach ekspresowych dookoła miasta.
W idealnym świecie robi to jedno centrum decyzyjne, oparte na:
- poszerzonych granicach miasta obejmujących faktyczny obszar metropolitalny,
- szybkiej kolei miejskiej (SKM), która może w razie potrzeby przewieźć ludzi szybciej niż jakakolwiek kolumna samochodów,
- zintegrowanym systemie zarządzania kryzysowego.
REKLAMA
W świecie, który mamy dziś, wygląda to tak:
- prezydent Wrocławia,
- kilku wójtów gmin ościennych,
- starosta, wojewoda, służby centralne,
- wszyscy ci ludzie są tak samo zakładnikami korków jak zwykli mieszkańcy, bo miasto nie ma ani szybkiej kolei miejskiej, ani porządnego połączenia kolejowego lotnisko-dworzec główny.
Kolej wojskowa na lotnisko będzie. Kolei miejskiej, która mogłaby w razie potrzeby służyć cywilom, wciąż nie ma. Z punktu widzenia bezpieczeństwa ludności cywilnej to nie jest szczegół.
To jest rdzeń problemu.
Dwa wnioski do KPRM
Właśnie dlatego złożyłem do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów dwa wnioski:
1) o poszerzenie granic Wrocławia decyzją rządową, tak aby obszar metropolitalny i okolice lotniska były zarządzane przez jedno centrum,
2) o uznanie szybkiej kolei miejskiej dla Wrocławia za inwestycję celu publicznego, realizowaną przez państwo w trybie pilnym.
Nie po to, żeby poprawiać mapę. Po to, żeby twierdza Wrocław nie była twierdzą zamkniętych dróg, tylko miastem z realnym kręgosłupem kolejowym dla ludzi.
Dziś te wnioski mają jeszcze większy sens niż w dniu ich złożenia. Bo skoro państwo już oficjalnie zrobiło z nas bazę, to nie ma odwrotu: trzeba zadać wprost pytanie, kiedy zbudujemy tarczę dla mieszkańców, a nie tylko dla samolotów.
Strategia to nie slajd. to odwaga, żeby dokończyć zdanie
Na tym tle widać bardzo wyraźnie różnicę między zarządzaniem operacyjnym a strategicznym.
Zarządzanie operacyjne mówi:
- "zorganizowaliśmy inwestycję na lotnisku",
- "załatwiliśmy pieniądze z MON",
- "będzie rozbudowany terminal, to jest sukces",
- "będzie kolej, wojsko będzie miało jak dojechać".
Zarządzanie strategiczne pyta:
- co ta decyzja oznacza dla bezpieczeństwa mieszkańców za 10-20 lat,
- kto będzie podejmował decyzje, gdy trzeba będzie działać w godzinach, a nie latach,
- jak rozkładają się koszty i korzyści między państwem a miastem,
- co musimy zmienić w granicach, kolei, podatkach, przemyśle, uczelniach, żeby ta rola nie była tylko ryzykiem, ale także szansą.
Dziś Wrocław dostał rolę twierdzy - Twierdzy Wrocław 2.0 - bez odrobienia pracy domowej z tej drugiej szkoły myślenia. Nie ma:
- szybkiej kolei miejskiej,
- poszerzonych granic i jednego centrum decyzyjnego na czas kryzysu,
- pakietu przemysłowego (fabryki, CIT, miejsca pracy),
- pakietu uczelnianego (kierunki obronne, dronowe, logistyczne, dodatkowe finansowanie badań).
Jest za to:
- realna obecność w planach NATO,
- realne ryzyko bycia jednym z pierwszych celów infrastrukturalnych,
- realne korki, z którymi zmagamy się już dziś w zwykły poniedziałek.
To nie jest antynatowski manifest. To jest pytanie, które ktoś w imieniu wrocławian musi w końcu zadać: Czy naprawdę nie stać nas na to, by razem z bazą zbudować tarczę dla ludzi?
Skoro elity milczą, to my jesteśmy gotowi mówić
Skoro lokalne elity polityczne nie znalazły w sobie odwagi, by tę rozmowę zacząć, to zacznijmy ją jako mieszkańcy. Skoro:
- państwo wyznaczyło Wrocław na jedną z głównych baz logistycznych NATO,
- miasto - jako udziałowiec lotniska - de facto się na to zgodziło,
- wnioski o poszerzenie granic Wrocławia i szybką kolej miejską już leżą w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów,
to ja deklaruję jedno: my, mieszkańcy Wrocławia, jesteśmy gotowi do rozmowy z Panem Premierem o przyszłości naszego miasta.
Nie o tym, jak nazwiemy tę inwestycję w folderze promocyjnym. O tym, co oznacza bycie twierdzą z punktu widzenia:
- ochrony ludności cywilnej,
- kolei i ewakuacji,
- granic miasta i struktury zarządzania,
- finansów samorządu,
- długofalowego rozwoju przemysłu i uczelni.
To nie musi być rozmowa "o mnie". Nie muszę być w tej delegacji. Do Warszawy mogą przyjechać mieszkańcy, eksperci, ludzie, którym naprawdę zależy. Potrzebne jest tylko jedno: zaproszenie i gotowość do tego, by przestać udawać, że Wrocław jest tylko tłem do ćwiczeń z geopolityki.
Historia Festung Breslau nie jest tu ozdobnikiem. W czasie II wojny światowej miasto urosło z około 600 tysięcy mieszkańców do mniej więcej miliona ludzi - napchanych uchodźcami z całego regionu i zamkniętych w ogłoszonej twierdzy. Szacunki historyków mówią o dziesiątkach tysięcy zabitych cywilów, w wielu opracowaniach pada liczba około 170 tysięcy ofiar oblężenia i ewakuacji. Miasto napompowano ludźmi, ogłoszono twierdzą, a potem pozwolono, by resztę dokończyła historia.
Dziś nikt nie buduje barykad z tramwajów, ale mechanizm, który rysuje się na horyzoncie, jest niebezpiecznie podobny: znowu mamy miasto, które faktycznie "puchnie" do około miliona użytkowników, znowu staje się kluczowym punktem strategicznym, znowu ktoś planuje jego rolę na mapach sztabowych, zanim na serio zapyta o bezpieczeństwo zwykłych mieszkańców.
Tę analogię trzeba wypowiedzieć jasno - nie po to, żeby straszyć wojną, tylko po to, żeby nie powtarzać tamtej logiki na polskich obywatelach. Bo historia Festung Breslau nauczyła nas jednego: kiedy miasto staje się twierdzą, zawsze ktoś płaci najwyższą cenę.
Dziś mamy ten luksus, że możemy wcześniej zdecydować, czy będzie to znowu miasto bez tarczy, czy wreszcie miasto, które potrafi połączyć rację stanu z bezpieczeństwem swoich mieszkańców.
Grzegorz Prigan, adwokat i menedżer
REKLAMA
© Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A.
REKLAMA
