Wioleta Matela-Marszałek: Z jakimi problemami najczęściej spotykają się samorządy pragnące prowadzić programy rewitalizacji?
Stowarzyszenie Forum Rewitalizacji: Pierwszym problemem jest samo pojmowanie rewitalizacji. Dotychczas zbyt często ten termin używano zamiennie ze słowami remont, modernizacja itp. – z jedną, dość zasadniczą różnicą: miało magiczną moc wiążącą się z umożliwieniem dostępu do środków unijnych. Dlatego zrobiło tak zawrotną karierę w ostatnich latach, nierzadko rozciągając zakres tego pojęcia do granic absurdu („rewitalizacja” torów lub cmentarzy) dyktowanego potrzebami uzyskania dofinansowania. Pojmowanie rewitalizacji jako procesu inwestycyjnego, przy tak dużej skali zaniedbań remontowych, jest zrozumiałe, ale nie prowadzi do rozwiązania problemów. Pozwala najwyżej doprowadzić do odnowy kilku ulic czy placów lub budynków (najczęściej publicznych), bez znaczącego wpływu na jakość życia czy poziom bezpieczeństwa publicznego w ich równie zaniedbanej okolicy. Oczywiście tak realizowane inwestycje często były potrzebne, ale tryb w jakim o nich decydowano uniemożliwiał dopracowanie ich kształtu i przydatności dla społeczności lokalnej.
reklama
reklama
Drugi problem samorządów dotyczy rozbieżności perspektyw czasowych: rewitalizacja jest procesem wieloletnim: jej zakończenie to moment w którym społeczność obszaru dotkniętego kryzysem pozbywa się piętna wykluczenia, staje się równie zaradna jak w „normalnych” częściach miasta. To wymaga znacznie dłuższego czasu niż kadencja władz lokalnych, które są silnie zmotywowane do pokazania efektów swoich działań. Niestety, nie wyrobiliśmy sobie jeszcze umiejętności doceniania efektów pośrednich, prowadzących do osiągnięcia końcowych zamierzeń.
Zobacz również: Podatek od nieruchomości w 2016 r. uwzględni obszary rewitalizowane
Trzeci problem wiąże się z finansowaniem procesu poprawy. Nie chodzi tu tylko o brak środków na realizację konkretnych projektów, ale o mechanizm ekonomicznej zasadności podejmowania tak złożonego i długotrwałego zamierzenia. W chwili obecnej samorządy nie są w stanie wyliczyć korzyści wynikających z przeprowadzenia kompleksowej rewitalizacji. Możliwa w jej wyniku redukcja wydatków ponoszonych z tytułu świadczeń socjalnych i obniżonego poziomu bezpieczeństwa, kalkulacja korzyści wynikających ze stopniowego przywracania użyteczności i aktywizacji obszarów zdegradowanych są w zasadzie niemożliwe do wyliczenia na etapie decydowania o podjęciu działań rewitalizacyjnych, przy stosowanych rutynowo zasadach kalkulacji. Z drugiej strony, samorządy rzadko miewają zaufanie do dynamiki inwestycyjnej drobnych lokalnych podmiotów i mają tendencje do samodzielnego podejmowania wyzwań inwestycyjnych. Tymczasem to właśnie członkowie lokalnej społeczności są najsilniej zmotywowani do podejmowania wysiłków na rzecz poprawy swoich warunków życia. Gdy brakuje im pieniędzy, są w stanie zaangażować swój czas – a to też przynosi efekty. Pomijanie ich jako partnerów w zamian za złudzenie pełnego „autorstwa” zmian jest rezygnacją z synergii pomiędzy znaczną częścią działań podmiotów publicznych a inicjatywami prywatnymi lub wspólnotowymi. Prowadzi do wzrostu postaw roszczeniowych wśród mieszkańców, utrwalając ich nawyki do bierności, nabyte w wyniku wcześniejszego braku perspektyw na poprawę. W efekcie samorząd staje przed zadaniem, któremu nie jest w stanie podołać – także z racji braku wpływu na aspekty należące do sfery prywatności mieszkańców obszaru rewitalizacji. To dlatego tak wiele samorządów jest skłonna opowiadać się za „gentryfikacją” w partnerstwie z dużymi inwestorami, choć właśnie to jest klasycznym przykładem upubliczniania kosztów i prywatyzowania zysków.