Nowelizacja ustawy o KZN - czego można po niej oczekiwać i czy spełni nadzieje na dostępne lokum dla Kowalskiego?
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA
Pierwotna odsłona ustawy o KZN z września 2017 roku okazała się niestety klasycznym niewypałem legislacyjnym o nierealnych przesłankach i wyjątkowo słabej efektywności. W rezultacie praktycznie wszystkie jej najważniejsze założenia, czyli pozyskanie gruntów pod program M+, włączenie do niego branży deweloperskiej, czy wreszcie idea czynszów normowanych, okazały się chybione. Co prawda do Zasobu zgłoszono wg zapewnień gremiów rządowych aż pół miliona działek, ale w końcowym efekcie dało się z tego zbioru wyselekcjonować zaledwie 500 parceli mniej lub bardziej nadających się pod budownictwo mieszkaniowe.
REKLAMA
Przygotowywana od zeszłego roku i przyjęta z końcem marca przez Radę Ministrów nowelizacja ma więc za zadanie wyeliminować błędne założenia pierwotnych przepisów. W pierwszym rzędzie zrezygnowano z czynszów normowanych, jako bodaj najbardziej kuriozalnego ich zapisu. Oznacza to, że czynsze w lokalach M+ jeśli nawet nie będą stuprocentowo rynkowe, to na pewno do rynkowych bardzo zbliżone. Natomiast gospodarstwa domowe o odpowiednio niskich dochodach będą wspierane dopłatami do czynszów, które przynajmniej teoretycznie funkcjonują już od początku br.
REKLAMA
Z kolei budowę banku ziemi KZN ma zagwarantować odpłatne przekazywanie do Zasobu nieruchomości na podstawie wcześniej udostępnionych wykazów przez jednoosobowe spółki Skarbu Państwa oraz Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa i Agencję Mienia Wojskowego w zamian za udział w dochodach ze zbycia nieruchomości. Nowela zakłada m.in., że agencje państwowe czy spółki, które będą przekazywały do KZN ziemię, otrzymają za nią 90 proc. ceny rynkowej, natomiast 10 proc. jej wartości trafi do KZN. To właśnie zachęta materialna zabezpieczająca interesy majątkowe państwowych agend, której wprowadzenia nie przewidziała pierwotna wersja ustawy, ma być gwarantem skuteczności pozyskania zakładanego wolumenu gruntów pod w sumie 100 tys. lokali na planowanych osiedlach M+.
Poza tym nowela umożliwia tworzenie spółek celowych KZN z udziałem innych podmiotów niż jednostki samorządu terytorialnego i ich związki, a więc m.in. ze spółkami Skarbu Państwa i funduszami inwestycyjnymi.
Założenia poprawionej ustawy o KZN są z pewnością dalece bardziej realne i perspektywiczne od tych zawartych w wersji pierwotnej, jednak w dalszym ciągu nie gwarantują zakładanego, pełnego sukcesu w efektywnym pozyskiwaniu gruntów pod M+ i oczekiwanego przyśpieszenia jego realizacji, choć faktycznie w istotnym stopniu je uprawdopodobniają.
Problem mianowicie w tym, że dotychczasowe osiągniecia obecnego ustawodawcy w regulowaniu i stymulowaniu rodzimej mieszkaniówki nie wyglądają nadzwyczaj imponująco. Po ewidentnej wpadce z ustawą o KZN z 2017 roku, kolejne akty prawne regulujące rynek nieruchomości okazywały się niewiele bardziej efektywne.
Po pierwsze chodzi tu o tzw. specustawę mieszkaniową, po wprowadzeniu której deweloperzy nie tylko jakby nie mają łatwiej, ale coraz głośniej narzekają wręcz na pogorszenie ich środowiska gospodarczego. Z kolei misja tzw. ustawy o dopłatach do czynszów trwa już wprawdzie od czterech miesięcy, tyle tylko że nie za bardzo jest, a i długo jeszcze nie będzie do czego dopłacać. Wreszcie tzw. ustawa o FINN-ach, która miała z hukiem wejść w życie już od początku tego roku, generując programowi M+ szeroki strumień kapitałów, jakby zapadła się pod ziemię. Bardzo trudno jest więc na dziś dzień znaleźć wiarygodny argument, na podstawie którego można już dziś wieszczyć pewny sukces ustawy o KZN w nowej odsłonie. Stąd bardzo duże znaczenie przedmiotowej noweli nie tylko dla samego programu M+ i jego perspektyw, ale także dla wyraźnie kulejącej ostatnio efektywności krajowego prawodawstwa w odniesieniu do całego rynku nieruchomości mieszkaniowych.
Ustawa o KZN po nowelizacji ma zabezpieczyć grunty pod budowę ponad 60 tys. lokali w ramach M+, z ogólnej puli 100 tys. zapowiedzianych do realizacji w najbliższych 10-ciu latach. Właśnie tej wielkości wolumen z taką perspektywą jest najnowszą oficjalną wersją realizacji rządowego programu, zakomunikowaną niedawno przez włodarzy z PFRN. Pytanie, czy 100 tys. lokali w ramach M+ w ciągu dekady to faktycznie cel godny najwyższego uznania.
Niestety powyższa koncepcja realizacji programu M+ wydaje się raczej dość zachowawcza i ostrożna. Zwłaszcza jeśli za punkt odniesienia uznać zeszłoroczną deklarację premiera rządu o 100 tys. mieszkań M+ w budowie jeszcze przed końcem bieżącego 2019 roku, nie mówiąc już o przyjętych trzy lata temu założeniach Narodowego Programu Mieszkaniowego. A wg tego ostatniego do końca przyszłej dekady, a wiec do roku 2030, parametry rodzimej mieszkaniówki mają osiągnąć obecny poziom UE, czyli przede wszystkim ilość mieszkań na 1 tys. mieszkańców na poziomie 435 lokali, który na dziś dzień jest niższy w Polsce o 55 jednostek. A to oznacza deficyt mieszkaniowy do uzupełnienia na poziomie, bagatela, co najmniej 2 mln lokali.
Poza tym w Polsce, co zresztą pozostaje oficjalną wersją rządową, około 40 procent rodaków pozostaje wykluczonych z rynku nieruchomości za sprawą zbyt niskich zarobków. Z kolei dane Eurostatu sygnalizują ponad 40-procentowy odsetek młodych Polaków w wieku 25-34 lata, czyli mniej więcej 3,5 mln osób, zamieszkujących pod jednym dachem z rodzicami za sprawą braku szans na samodzielne lokum. Pytanie, w jakim stopniu do eliminacji wciąż piramidalnych problemów mieszkaniowych przysłowiowych Kowalskich przyczyni się program M+ ze swą, jak by nie patrzeć dość skromnie wyglądającą setką tysięcy lokali w perspektywie najbliższej dekady.
Opracowanie materiału: Jarosław Jędrzyński, ekspert portalu RynekPierwotny.pl
REKLAMA
REKLAMA